Historia niewymaza - czy mamy szansę na pozytywny mit?

 

W poniedziałkowy wieczór, jak wielu innych w mojej bańce, z zapartym tchem oglądałam w Teatrze TV musical „1989”. Jako krakowianka poczułam lekki wstyd, że nie udało mi się zobaczyć tego spektaklu na żywo wcześniej, ale obiecałam sobie, że nadrobię to przy pierwszej okazji. Początkowo byłam absolutnie pewna, że to zrealizuję, ale im dłużej o tym myślę, tym więcej mam wątpliwości. Jednak zanim przejdę do moich przemyśleń, opowiem Wam o tym wyjątkowym dziele. "1989" to bezdyskusyjny triumf Teatru Słowackiego. Ten musical w reżyserii Katarzyny Szyngiery, wystawiony po raz pierwszy w grudniu 2022 roku, nadal jest hitem, na który bilety trzeba kupować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.  Jest to kolejne odważne przedsięwzięcie teatru pod kierownictwem Krzysztofa Głuchowskiego, który wcześniej zrealizował kontrowersyjne, bojkotowane przez prawicę "Dziady" Mai Kleczewskiej. Wyspiański nawoływał: „Strójcie mi, strójcie, narodową scenę!”[1], co dzisiaj, w kontekście polityczno-społecznych turbulencji, nabiera nowego znaczenia. Teatr Słowackiego, wierny słowom Wyspiańskiego, że "Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo[2]", podejmuje się trudnych tematów i nie unika politycznego zaangażowania . Teraz, dzięki Teatrowi Telewizji, każdy z nas może doświadczyć tego wyjątkowego dzieła. I dobrze, że Teatr Telewizji powraca - to szansa, by polska scena trafiła do jeszcze szerszej publiczności, wzbudzając emocje i refleksje na temat naszej historii i współczesności.

                                            Teatr im. Juliusza Słowackiego - 1989

Musical Katarzyny Szyngiery opowiada o polskiej drodze do wolności. . Jego leitmotiv podkreśla wagę budowania "Pozytywnego mitu, historii, która dobrze się kończy". Stąd akcja produkcji kończy się w 1989 roku, w momencie, gdy rozpoczyna się budowa III Rzeczypospolitej, a pierwsze oznaki rozłamów się pojawiają. Chociaż musical pragnie łączyć, a nie dzielić, nie porusza trudnych tematów, czasem spłycając fabułę i nie uwzględniając osób, które z dzisiejszej perspektywy politycznej nie wpasowują się w pozytywny polityczny mit. Zastanawiałam się, czy ta produkcja, którą jeden ze scenarzystów, Marcin Napiórkowski, określił jako formę terapii[3], nie jest skierowana jedynie do szeroko pojętego obozu anty-PiS. Oczywiście, teraz, po prawie roku od upadku Zjednoczonej Prawicy takie pytania są dużo bardziej palące. W momencie powstawania musicalu, antypisowskie nastroje dominowały, a historia Solidarności wzbudzała nadzieję na lepszą przyszłość, na chwilę, gdy mury upadną i Polska odrodzi się jako kraj demokratyczny. Czy obecnie jednak nie wypadałoby kilku słów nie wypowiedzieć?

                                        Teatr im. Juliusza Słowackiego - 1989

Niesamowicie w "1989" podobało mi się to, że wielką historię opowiada on przez małe , intymne opowieści. Wielka walka o wolność toczy się w tle, wpływa na losy bohaterów, ale główny fokus skierowany jest na trzy historie rodzinne. Poznajemy trzy małżeństwa – Lecha i Danutę Wałęsów, Władysława i Krystynę Frasyniuków oraz moich ulubieńców – Jacka i Gajkę Kuroniów. Poznajemy małżeństwa – Lecha i Danutę Wałęsów, Władysława i Krystynę Frasyniuków oraz Jacka i Gajkę Kuroniów. Scenarzyści ukazują, jak decyzje o walce z komunistycznym reżimem wpłynęły na ich życie, a poprzez oddanie głosu trzem żonom, pokazują, że również one ponosiły ogromne koszty tej walki.

Danuta Wałęsa, wcielona doskonale przez Karolinę Kazoń, samotnie cierpi, trzymając dziecko na ręku, widząc, jak coraz bardziej jej mąż oddala się od niej dla idei, Ojczyzny i Matki Boskiej. Jej wewnętrzna walka jest namacalna, jej słowa z wywiadów odciskają się w pamięci „Czułam, że ten nowy Lech oddala się ode mnie, jest teraz z ludźmi, że nasze życie stanie się inne, że jest przed nami coś nieznanego. Czy to będzie coś dobrego, czy złego?[4]  . Brzmią one jak wyraz desperacji i tęsknoty za spokojnym, stabilnym życiem rodzinnym. Aż cisną się na usta słowa, które prezydentowa wypowiedziała w jednym z nagrań swojego męża: „Rodziną się, kurde, zajmij![5]”.

Gajka Kuroń, równie oddana sprawie jak jej mąż, zostaje aresztowana i internowana. Pomimo marzeń o spokojnym życiu, musi znosić bolesne rozłąki, kiedy Jacka regularnie aresztują. Jednak Gaja Kuroń nigdy nie wątpiła w sens walki. Według wspomnień: „Po pierwszej odsiadce Jacka powiedziała mu: - Przecież nie po to poszliście do więzienia, żeby z niego wyjść, lecz po to, żeby rozpocząć walkę.[6] Niestety, życie Gajki Kuroń zostało przerwane zbyt wcześnie, gdyż w 1982 roku kobieta zmarła z powodu nieleczonej choroby płuc, która pogłębiła się podczas internowania. Ostania piosenka,  ostatni duet Jacka i Gajki snuje plany na przyszłość zarówno prywatną, jak i na przyszłość Polski, pokazując, że duch walki nigdy nie umiera.

Krystyna Frasyniuk, postać przedstawiona w musicalu "1989", przynosi do historii ważny aspekt - walkę nie tylko z zewnętrznym reżimem, ale także z wewnętrznymi demonami. Choć o niej niewiele wiemy z konkretnych źródeł historycznych, to jej obecność w spektaklu dodaje mu głębi emocjonalnej. W czasach stanu wojennego, kiedy walka o wolność stawała się coraz bardziej brutalna, Krystyna Frasyniuk zmagała się nie tylko z represjami z zewnątrz, ale także z własnymi emocjami. Cierpiała na depresję, co stanowiło dodatkowy ciężar na tle trudnej sytuacji politycznej. Jej historia podkreśla, że walka o wolność była nie tylko zewnętrznym starciem sił, ale także wewnętrznym dążeniem do przetrwania i odnalezienia siły w najtrudniejszych chwilach. W swojej piosence przejmująco śpiewa: „A mnie się marzy tak niewiele,/Zatrzymać cię 48 godzin,/Znów z tobą dzielić wspólne małe cele/ I być po prostu jedną z wielu rodzin.”  To wspaniałe, że w opowieści o „Solidarności” nie zabrakło również tego głosu.

                                             Teatr im. Juliusza Słowackiego - 1989

              Musical „1989” doskonale rzuca światło na kwestię, którą dotąd zbyt często pomijano – udział kobiet w ruchu Solidarności. Jak wynika ze wspomnień Seweryna Blumsztajna: „Przez wiele lat istniała niepisana konwencja, której przestrzegała SB: żon nie wsadzano. Wyrzucano je z pracy, szykanowano, ale nie szły do więzienia. To im zostawialiśmy najważniejsze niezałatwione sprawy, wyszeptane na ucho przed wyprowadzeniem z domu.[7]” W musicalu Katarzyny Szngiery ogromny wkład i poświęcenie kobiet dla sprawy solidarności brzmią donośniej niż kiedykolwiek. Na scenie, obok już wspomnianych postaci, pojawiają się także Anna Walentynowicz (wcielana przez Małgorzatę Majerską), Henryka Krzywonos (Dominika Feiglewicz) i Alina Pieńkowska (Karolina Kamińska). Twórcy doskonale ukazują, jak kobiety Solidarności musiały godzić rolę konspiratorek z obowiązkami gospodyń domowych. Ich obecność w musicalu stanowi zarzut dla tych, którzy starają się wymazać historię kobiet z opozycji antykomunistycznej.  Jak w scenie odbioru Nobla śpiewa Danuta Wałęsa: „Więc podnoszę naszą sprawę, głoszę naszą pochwałę, w tej nigdy niewygłoszonej przemowie / By w przyszłości pamiętano, że nie tylko mężczyźni walczyli, żeby świat zmieniać / Aby nie tylko mężczyźni o mężczyznach opowiadali historię przez kolejne pokolenia / My też byłyśmy w stoczni, byłyśmy na ulicach, nim zepchnięto nas w strefę cienia”. Te słowa odzwierciedlają gniew i frustrację z powodu systemowej marginalizacji kobiet w historii i opresji, której doświadczały ze strony patriarchalnych struktur społecznych Niestety, przy Okrągłym Stole widzieliśmy coś, co powinno nas wszystkich oburzyć - kobiety, które były filarem Solidarności, zostały zepchnięte na boczny tor i sprowadzone do roli podporządkowanych opiekunek domowych, matek i żon. Po latach walki, poświęcenia i nieustającej determinacji, kobiety te zostały zlekceważone, ich głos uciszony, a ich miejsce w historii wręcz wymazane. To jest zdrada idei równości i sprawiedliwości społecznej, na których Solidarność powinna się opierać. To nie tylko krzywda wobec tych kobiet, ale także zdrada samego ideału, który kiedyś reprezentowała Solidarność.

Ważną postacią, której obecności nie spodziewałam się, albo raczej spodziewałam, ale nie w tak wyraźny sposób, jest Jacek Kuroń, w którego rolę wcielił się Marcin Czarnik. To on zdecydowanie gra pierwsze skrzypce w spektaklu. Człowiek - zagadka, który z zaangażowanego marksisty stał się zaangażowanym opozycjonistą, a w dalszej perspektywie stanie po stronie ofiar transformacji.  Kuroń jest nieustannie w ruchu, nieustannie coś robi, bo jak sam mówił: „Jedyną drogą do kierowania własnym życiem jest aktywne przekształcanie otaczającego nas świata przedmiotów, relacji łączących nas z partnerami i wreszcie – świata stosunków społecznych. Swe życie zmieniać możemy pośród innych, dla innych i wspólnie z innymi”. To jego życie wewnętrzne poznajemy najlepiej – poprzez ukazanie miłości do Gajki, ale również przez przywołanie tragicznego epizodu z młodości, gdy będąc opiekunem podczas obozu harcerskiego doprowadził do śmierci przez utopienie kilkorga dzieci. Ten dramatyczny moment stał się punktem zwrotnym w życiu Kuronia, przynosząc głębokie wewnętrzne przewartościowanie. Od tego czasu mottem jego życia stało się: „Nie zostawiaj nikogo na tyłach”. To właśnie w tym kontekście patrząc na niego, widzimy również całą determinację pracowniczego etosu Solidarności, która przecież była związkiem zawodowym. Solidarność była symbolem jedności, współpracy i walki o godne warunki pracy dla wszystkich Polaków. Kuroń był nieodłączną częścią tego ruchu, nie tylko jako działacz, ale również jako ideał i wzór etyczny. Podczas spektaklu dostrzec można jego spory z Frasyniukiem, który wściekle broni wolnego rynku jako remedium na wszelkie problemy. Kuroń natomiast marzy o państwie opiekuńczym, gdzie każdy ma szansę na godne życie i rozwój, co stanowi jedno z fundamentalnych ideowych założeń Solidarności. Wszyscy wiemy, która wizja wygrała i jakie skutki tego do dzisiaj ponosimy. Podczas swojej solowej piosenki „Co jeśli się uda” Kuroń, niemal niczym Stańczyk, rozmyśla o tym, jakie będą konsekwencje przejęcia władzy przez opozycję. Czy wciąż będzie interesował nas los człowieka? A może mury będą rosły, a z nimi nierówności i wykluczenia? Te pytania, które pojawiają się pod koniec spektaklu, dotykają sedna walki o sprawiedliwość społeczną i idei lewicowych wartości, które Kuroń tak gorliwie wyznawał, a które stanowiły nieodłączny element ideologii Solidarności.

Muzycznie „1989” jest po prostu niesamowity! Szczerze mówiąc, jako wielka fanka musicali, miałam spore obawy co do tego, jak ten musical, który nie powstał w typowym teatrze muzycznym, będzie się prezentował. Ale jak bardzo się myliłam! Przenosimy się do świata, w którym praktycznie cała historia jest wyśpiewana, gdzie jeden utwór dynamicznie przechodzi w kolejny, tworząc niezwykłą opowieść muzyczną. Nie mogłam nie zauważyć aluzji i bezpośrednich nawiązań do „Hamiltona” Lina-Manuela Mirandy, absolutnego hitu Broadwayu. Szczególnie udanym zabiegiem jest wprowadzenie postaci Aleksandra Kwaśniewskiego w rytm piosenki „Alexander Hamilton”. Równie intrygujące jest przedstawienie Wojciecha Jaruzelskiego jako Króla Jerzego – obaj tak samo przekonują zbudowanych obywateli, że jeszcze wrócą do swoich ukochanych i znienawidzonych władców. Oczywiste jest, że w musicalu dominuje rap – choć na początku ten gatunek muzyczny brzmiał dla mnie nieco niepokojąco, później jednak dałam się porwać rytmowi. Ale to popowe piosenki i ballady wykonywane przez kobiety najbardziej trafiły w moje serce. Teksty piosenek są niezwykle poruszające, a melodia sprawia, że widz czuje się jakby został wciągnięty w wir wydarzeń ukazanych na scenie teatralnej. To prawdziwie niezapomniane przeżycie!

Ten musical to prawdziwy majstersztyk! Jestem ogromnie pod wrażeniem tego, co udało się osiągnąć twórcom. Ich pasja, kreatywność i zaangażowanie włożone w stworzenie tego spektaklu są godne najwyższej pochwały. „1989” to niezwykłe doświadczenie teatralne, które porusza i zmusza do refleksji. Jako miłośniczka musicali, jestem zafascynowana tym, co udało się osiągnąć na scenie. Mam nadzieję, że więcej osób będzie miało okazję doświadczyć tego wyjątkowego spektaklu i dostrzec jego niezwykłą wartość.



[1] Stanisław Wyspiański, „Wyzwolenie”

[2] Stanisław Wyspiański, „Wyzwolenie”

[3] https://www.tygodnikpowszechny.pl/jak-powstawal-musical-1989-pisze-marcin-napiorkowski-181593

[4] rozmowa z Łukaszem Modelskim, Teraz już będę, „Twój Styl” nr 12 (257), grudzień 2011, s. 21.

[5] https://www.youtube.com/watch?v=0IoXb8DRNA4

[6] https://www.rp.pl/kraj/art5828831-gaja

[7] https://www.rp.pl/kraj/art5828831-gaja

Komentarze